DKK w Listopadzie - dłuższa relacja

MarcinB21 listopada 2025 r.

"Daniem głównym" środowego, listopadowego spotkania w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki były "Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami" Marty Strzeleckiej.
To wielowymiarowy portret ziemianek, które czynią dobro: edukują, wspierają ojczyznę, przeżywają najtrudniejsze momenty w historii, usamodzielniają się po stracie rodziców w wojnach, trwają  w małżeństwach raczej przykładnych niż szczęśliwych, nie są egoistkami, a wręcz altruistkami, których zapatrywania, idee i intencje sięgają dalej niż "czubek własnego nosa".
Cenne jest to w tej książce, że autorka nie skupia się na popularnych bogatych ziemiankach - potomkiniach rodzin Potockich czy Czartoryskich, a czyni bohaterkami swej lektury panie z dworów bez wielkich majątków, posiadłości czy zastępów służby.
I przypatruje się kobietom wartościowym, kreatywnym, ambitnym, nieprzeciętnym, które same nadzorowały funkcjonowanie swoich gospodarstw, a jednocześnie były zaangażowane w działalność społeczną.
Wyróżniały je takie cechy jak: sumienność, pracowitość, uczciwość, umiejętność bratania się z klasami niższymi.
Podejmowały również konkretne działania, do których należało m.in.: zakładanie szkół, edukacja ludu, tworzenie czytelni, prowadzenie kursów gospodarczych dla kobiet i dziewcząt, organizowanie konkursów wiedzy na temat czystości albo zdrowia dzieci, zakładanie ogródków warzywnych dla chłopów czy tworzenie sadów przy domach robotników folwarcznych.
Niestety większość życiowych decyzji podporządkowane było mężczyznom, bo ziemianki w ówczesnych czasach pozbawione były tych samych praw. Nawet zamożne, obyte w świecie, niezależnie od tego, jak wysokie miały wykształcenie i iloma językami władały nie mogły samodzielnie rozporządzać majątkami, sprawować opieki prawnej nad swoimi dziećmi, być świadkami w sądach cywilnych, musiały mieć zgodę mężów na podjęcie pracy, musiały mieć pełnomocników w sądzie i nie mogły głosować w wyborach.
Ale pomimo tej społecznej niegodziwości ziemianki dystansowały się wobec dzisiejszych feministek - przeszkadzała im wizja braku porozumienia z mężczyznami albo konfliktów z nimi!
Istotną kwestią w roli ziemianek była realizacja na początku XX wieku wszelkich i różnorakich projektów edukacyjnych.
Zakładały między innymi szkoły dla chłopek według specjalnie opracowanego projektu - miały one jak to mawiały protekcjonalnie "cywilizować". Celem było zacieśnienie więzi pomiędzy klasą wyższą i niższą.
Ziemiankom zależało na rolach mentorek, przewodniczek, do których chłopki były przywiązane. Nawet w prasie, podczas odczytów, w broszurach nawoływały do zmniejszenia nierówności klasowych.
Aż nie do pomyślenia, że w ówczesnych czasach tak mocno zależało im na konsolidacji!
Ten cel , zwłaszcza dziś, gdzie jest widoczna coraz większa pauperyzacja społeczeństwa, brzmi dość archaicznie  i niewiarygodnie.
Te szkoły ziemianek choć będące symbolami ograniczeń i zasad, były takim jasnym światełkiem w tunelu. Dla takiej młodej dziewczyny stanowiły szansę na nowe życie, nadzieję na zmianę, korzystną zmianę!
Uczennica zainteresowana nowym miejscem i towarzystwem nowych koleżanek, zostawiała za sobą żmudne obowiązki domowe, przypisane jej codzienne zadania w gospodarstwie - i mogła zbudować siebie od nowa!
Choćby włościanki zdobywały tam wiedzę potrzebną, żeby sprawnie prowadzić dwór, dowiadywały się, jak dbać o zdrowie rodziny, lekcje higieny podnosiły jakość ich życia. Na wieś wracały z wiedzą i mogły stać się przewodniczkami w swoich środowiskach.
Ówczesna ziemianka - wzorowa żona, matka, pani domu, nadzorująca działanie idealnego gospodarstwa. W jej folwarku rodziły się najzdrowsze w okolicy kurczęta, owoce w jej konfiturach były bardziej szkliste niż te w przetworach sąsiadek, założona przez nią szparagarnia najwcześniej wydawała plony. Potrafiła upiec ciasto jak z folderu najlepszej cukierni, jej urządzony gustownie salon zawsze był gotowy na niespodziewane wizyty, na stole wciąż stały świeże kwiaty, zazwyczaj zerwane w dworskim ogrodzie. Żyła w zgodzie z naturą, blisko przyrody, zbierała i suszyła zioła, wekowała różne produkty, dbała o dobro zwierząt gospodarczych. Miała sekretarzyk albo biurko, przy którym zarządzała - zapisywała wydatki, dokonywała obliczeń budżetu, planowała remonty, przemeblowania, zatrudnianie guwernantek i pomocy domowych. Liczył się jej charakter: połączenie perfekcji z zaradnością, niezbędna dla liderki pewność siebie, do tego pewna dawka pokory, umiejętność wprowadzenia nowoczesnych rozwiązań w gospodarstwie a jednocześnie przywiązanie do tradycji.
To wręcz idylliczny opis perfekcyjnej kobiety doskonałej!   
Cieszy to, że ziemianki dążyły do pewnej wartości - dystansując się od wizerunku zamożnych kobiet zajmujących się błahymi sprawami. Krytykowały powierzchowną edukację, salonowe rozrywki, flirty, nic nieznaczące rozmowy, czytanie romansów, bezproduktywność. Chciały mieć poczucie, że korzystają z czasu w sposób właściwy, pożyteczny, że nie marnotrawią ani majątku ani możliwości, jakie daje im przynależność do swojej klasy. Przyjmowały więc rolę dobrodziejek, wychowawczyń, nauczycielek, pomagając biedniejszym, z niższych klas, chorym czy sierotom.
To bardzo szlachetna postawa, godna naśladowania.
W związku z powstaniami, wojnami, utratami ziem, status czy pojęcie ziemianina a w konsekwencji ziemianki coraz bardziej się rozmywało.
Ten sen o dworze dokładnie zapamiętanym, a od dawna nieistniejącym powtarza się niemal we wszystkich wspomnieniach ziemianek, niczym sen o raju utraconym na wskutek wojennych zawirowań.
Zarówno tych, które wciąż mogą opowiedzieć o pierwszych latach swojego życia w ziemiańskich posiadłościach, jak i tych, których pamiętniki możemy dziś czytać.
W swoich zapiskach wspominają okoliczne majątki, łąki, kwiaty zrywane do bukietów, zapachy roślin, drzewa, wąwozy, ścieżki wokół dworu, budynki folwarczne, rozplanowanie ogrodu, układ pomieszczeń w domu, ustawienie mebli.
Dokładność tych relacji dużo mówi o tych kobietach, ich tęsknocie za możliwościami, które miały, o ich głębi emocjonalnej, nostalgii, utraconych marzeniach...
O tym wszystkim dowiadujemy się właśnie z książki Marty Strzeleckiej. Jakże ważnej, istotnej i potrzebnej.
Z pewnej perspektywy można by rzec, że jest to taki rodzaj baśni, którą każdy z nas chciałby usłyszeć w dzisiejszych czasach - dała ona by nam wiarę w drugiego człowieka, głębokie poczucie tożsamości narodowej i jedności społecznej, specyficzną więź pełną troski, życzliwości i sprawczości, wzajemnego zrozumienia oraz tolerancji i empatii.