DKK w Marcu - Relacja

MarcinB26 marca 2025 r.

Za nami kolejne w tym roku, tym razem marcowe spotkanie w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, które odbyło się w miniony czwartek - 20 marca 2025 r. w Czytelni im. Aleksandra Kwaśniewskiego, w Izbie Tradycji Regionalnej, gromadząc jak zawsze krąg naszych wiernych odbiorców.
Tym razem głównym "daniem dnia" naszej intelektualnej dysputy była książka Małgorzaty Czyńskiej - "Kobro. Skok w przestrzeń".
Na początku zadaliśmy sobie pytanie - dlaczego my, jako społeczeństwo tak mało wiemy o jej twórczości i o niej samej. Przecież była ikoną awangardy, radykalną rzeźbiarką, propagatorką najbardziej nowoczesnych rozwiązań w sztuce. Obok jej nazwiska wymieniało się zaraz: Malewicza, Kandinsky'ego czy Witkacego. I dlaczego w swoim ostatnim filmie - "Powidoki" Andrzej Wajda nie zdecydował się opowiedzieć o parze artystów, tylko uczynił Władysława Strzemińskiego głównym bohaterem ekranizacji, zaś całkowicie wyrugował postać Katarzyny Kobro.
Próbowaliśmy zastanowić się dlaczego taki podtytuł - "Skok w przestrzeń" nadała autorka swojej książce. "Doszliśmy" do trzech koncepcji - pierwszej: że Kobro odrzucając drobnomieszczańskie konwenanse wchodzi na drogę tak rewolucyjnej i nowatorskiej sztuki, jak na ówczesne czasy; drugiej: że ów podtytuł dotyczy jej tezy artystycznej, filozofii, że tę rzeźbę "otworzyła na przestrzeń", jakby wyszła z nią w przestrzeń; wreszcie trzeciej: dotyczącej jej życia osobistego, że zdobyła się na odwagę, by porzucić swój kraj i wyjechać z ukochanym mężczyzną w dodatku niepełnosprawnym do obcego kraju, którego języka nie znała.
Byliśmy pod wrażeniem jej zupełnie nowego podejścia do sztuki i nowatorskiej tezy, że zadaniem rzeźby nie jest lepienie takich lub innych figurek. Istotnym zaś podłożem rzeźby jest przestrzeń i operowanie tą przestrzenią, organizacja rytmu proporcji, harmonia formy związanej z przestrzenią. Rzeźba powinna być zagadnieniem architektonicznym, laboratoryjnym organizowaniem metod rozwiązania przestrzeni, organizacji ruchu, planowania miasta, jego funkcjonalnego organizmu, wynikającego z realizacyjnych możliwości współczesnej sztuki, nauki i techniki, powinna być wyrazem dążeń, zmierzających do ponadindywidualnej organizacji społeczeństwa.
W swoich założeniach koncepcyjnych artystka wielokrotnie wyjaśniała, że według niej rzeźba nie rzeźbi brył, lecz rzeźbi przestrzeń. To jest całkiem wbrew naszej intuicji, bo dla nas rzeźba jest bryłą, a Kobro tym paradygmatem kompletnie burzy dotychczasową ideę, zrywa z nią w sposób absolutny.
Patrząc na jej rzeźby dostrzegamy matematykę, konstruktywizm. Rzeźba w wyobrażeniach artystki miała budować harmonijne społeczeństwo, miała być przepojona emocjami, które miały wpływać i kształtować emocje ogółu, nie chaotyczne  czy egoistyczne, ale emocje planowości, emocje harmonijnego współbycia w społeczeństwie. Obcowanie z rzeźbą nie miało być tylko jednowymiarowe - czasowe, lecz właśnie dwuwymiarowe: przestrzenno - czasowe.
Zwróciliśmy uwagę na jakże szlachetną ideę, tak odległą od osobistych i egocentrycznych pobudek innych twórców, że według Strzemińskiego i Kobro - sztuka ma powinności wobec życia, że może organizować owo życie i zmieniać świat. Może być ona jednym ze sposobów uporządkowania chaosu i właśnie tego świata.
Zastanowiliśmy się przez chwilę, czy w życiu nie jest tak, że za spełnianie artystycznych wizji i marzeń, za przejawy talentu, wizjonerstwa czy nowatorstwa, za to podążanie pod prąd, odwagę w kreowaniu nowych kierunków trzeba zawsze słono płacić, czy to zdrowiem, czy złym losem, bądź ostracyzmem.
Mimo, iż parze artystów dobrze się układa, należą do awangardowych grup twórców i biorą udział w licznych wystawach, to niestety sztuka nowoczesna nie znajduje powszechnego zrozumienia i aplauzu, a rzeźby Katarzyny Kobro długo będą uznawane za "metalowe figle" i mylone z meblami.
Zwróciliśmy też uwagę, na wspaniałe zdolności adaptacyjne do nowych miejsc zamieszkania owej pary artystów. Będąc na prowincji: czy to Strzekociny, Brzeziny, Żałowce, czy Koluszki - Strzemińscy nie poddawali się marginalizacji. Każde miejsce dla nich było nową szansą, nową możliwością, nowym rozdaniem, by nadać swojej twórczości odpowiedni rozgłos i rezon.
Ponadto Strzemińscy posiadają niezwykły dar do organizowania  i krzewienia ludzi sztuki wokół siebie, do powoływania nowych grup twórczych.
Cały czas rozwijają się, mają ambicję, bo marzy im się szkoła na miarę niemieckiego Bauhausu. Chcą powiązać sztukę nowoczesną z rzemiosłem, modą i drukiem, z dosłownie całym życiem.
Ale mimo sukcesów artystycznych, dobrej prasy, pozytywnego i wychwalającego rozgłosu Strzemińscy wciąż borykają się z codziennymi problemami - dyrekcja szkoły często zalega z wypłatą pensji, trzeba ratować się pożyczkami od znajomych i przyjaciół, to co dostają jako pensję nauczycielską - wystarcza ledwo na przeżycie.
I doszliśmy do wniosku, że w tym zakresie nic się w naszym kraju nie zmieniło - ludzie utalentowani "klepią biedę" i nie mogą rozwijać w pełni swoich twórczych wizji.
Jak potoczą się dalsze losy ich obojga?; Czy narodziny córki umocnią ich związek?; Czy będą mogli dalej spełniać się w sztuce?; Czy zostaną należycie docenieni za życia?; I czy odnajdą drogę do szczęścia? Na te pytania odnajdą Państwo odpowiedzi, kiedy sami sięgną po tę interesująca biografię.   

W naszym "kąciku filmowym" omówiliśmy również ostatni film Jana P. Matuszyńskiego pt. "Minghun" - dzieło mające duży ciężar emocjonalny, opowiadające o żałobie i przeżywaniu straty.
Sam reżyser w wywiadach wielokrotnie podkreślał, że jednak nie jest to film traumatyczny, lecz terapeutyczny, w pewnym stopniu mówiący o przemianach, którym podlega współczesna męskość.
Śmierć ukochanego dziecka jest dla każdego rodzica doświadczeniem granicznym, rozmiaru pustki i rozpaczy nie sposób sobie wyobrazić. Interesowało nas, jako odbiorców, jak główny bohater radzi sobie z osobistą tragedią i czy po jej przepracowaniu uda mu się dojrzeć jakieś światełko w tunelu, będące przejawem nadziei i odnalezienia dalszego sensu w życiu.
Na pewno świeżym pomysłem owej ekranizacji była chęć pokazania międzykulturowych różnic, a może wręcz przeciwnie - podobieństw w obliczu kwestii ostatecznych.
"Minghun" to przecież próba metafizyczno - filozoficznej podróży poza granicę śmierci i oswojenia jej. Jan P. Matuszyński stawia w nim ważne pytania, których sensem jest często szukanie, a nie znalezienie odpowiedzi.
Doszliśmy do wniosku, że choć całość nie wyszła reżyserowi tak dobrze, jak mogła, to tak oryginalna próba uchwycenia specyficznej metafizyki daje nadzieję, że o przyszłość polskiego kina możemy być spokojni.